Historia po 1945 r
Wincenty Pstrowski na pocztówce. Człowiek z węgla?
Może zanim ponownie skrytykujemy jego „zasługi”, warto przeczytać ten niełatwy i skomplikowany życiorys.
Urodzony 28 maja 1904 r w małej wsi Deszno w obecnym województwie Świętokrzyskim, (niegdyś Kieleckim), mając 4 lata stracił w wypadku ojca. Od tego momentu wychowaniem szóstki dzieci zajęła się jego matka Zofia. Mając lat 8 podjął pracę u gospodarza i zapewne nie miał czasu na szkołę. Ożenił się w wieku 21 lat z Katarzyną Plutą, odbył służbę wojskową. Uciekając od biedy, w 1928 roku zatrudnił się w kopalni Mortimer w Sosnowcu, którą w 1933 roku zamknięto. Przez następne cztery lata rodzinę swą utrzymywał pracując w biedaszybach, co było nielegalne i bardzo niebezpieczne.
W 1937 roku podjął, niełatwą zapewne, decyzję wyjazdu do pracy w kopalniach Belgii, gdzie wkrótce dołączyła do niego żona i trójka dzieci. Historycy przypuszczają że być może spotkał się tam z najbardziej prominentnym z polskich górników Edwardem Gierkiem. (I sekretarz KC PZPR).
Pod wpływem dotychczasowych doświadczeń życiowych, wstąpił w 1940 roku do Komunistycznej Partii Belgii, która uczestniczyła w ruchu oporu przeciw okupującym kraj Niemcom. W 1944 roku został członkiem Związku Patriotów Polskich, politycznej organizacji utworzonej przez polskich komunistów w ZSSR.
W 1946 roku,w wieku 42 lat, zdecydował się wrócić wraz z rodziną do kraju, gdzie zamieszkał w Zabrzu – Biskupicach w kopalnianym domu przy ulicy obecnie Bytomskiej 102, wówczas Nowobytomskiej, nazwanej w 1950 roku jego imieniem. Ten dom stoi do dziś, tuż koło bramy kopalni.
Podjął pracę jako rębacz w tamtejszej kopalni „Jadwiga”. Szybko wstąpił do polskiej partii komunistycznej PPR, której stał się aktywnym działaczem.
27 lipca 1945 roku w „Trybunie Robotniczej” ukazał się apel przez niego podpisany, który zmienił stosunki pracy w kraju aż do końca epoki stalinizmu. Sam Pstrowski na pewno nie był jego autorem, gdyż jak się przypuszcza, po powrocie z Belgii nie umiał dobrze czytać, ani pisać i nauczył się tego dopiero po wojnie. A ile było w tym jego własnej inicjatywy, trudno powiedzieć.
Oto ten apel: „Ja, Wincenty Pstrowski, przyjechałem do Polski w maju ubiegłego roku z Belgii, gdzie pracowałem jako górnik w Mons. Wróciłem do ojczyzny po 10 – letniej tułaczce za kawałkiem chleba u obcych. Wróciłem do niej, aby przyczynić się do jej odbudowy po tak strasznych zniszczeniach wojennych. Wiem, że ta Polska jest nową Polską, sprawiedliwą dla robotnika i chłopa, że jest ona Polską, której gospodarzem jest naród. Od maja ubiegłego roku pracuję jako rębacz na kopalni „Jadwiga” w Zabrzu. W lutym br. wykonałem normę 240%, wyrąbując 72,5 m chodnika. W kwietniu wykonałem normę 293%, wyrąbując 85 m chodnika. W maju dałem 270%, wyrąbując 78 m chodnika. Pracuję w chodniku o 2 – metrowej wysokości i 2,3 metra szerokości. Wzywam do współzawodnictwa towarzyszy rębaczy innych kopalń. Kto wyrąbie więcej ode mnie”.
Powstały na bazie tego apelu ruch przodownictwa pracy (pomysł rodem z ZSRR) przyczynił się jednak nie tylko do podwyższenia wydobycia w kopalniach (eksport tego surowca podskoczył z 6 do 26 mln. ton w ciągu roku) , ale również do znacznego zawyżenia norm dla wszystkich górników, ogromnego wzrostu liczby wypadków na kopalniach i rabunkowej gospodarki wydobywanym węglem.
Od tego momentu ten prosty górnik stał się komunistycznym celebrytą, ale też jednym z najbardziej znienawidzonych ludzi w Polsce, gdyż pomysł przekraczania norm za wszelką cenę przyjęto natychmiast w całym kraju i bardzo wielu dziedzinach gospodarki.
W „Barbórkę 1947 roku Wincenty Pstrowski otrzymał od prezydenta Bolesława Bieruta Krzyż Orderu Odrodzenia Polski.
Swoją sławą nie cieszył się długo, gdyż w niecałe 9 miesięcy po słynnym apelu zachorował na białaczkę i zmarł w Krakowskim szpitalu.
Władze poruszyły oczywiście niebo i ziemię aby uratować ten żywy symbol współzawodnictwa pracy, sprowadzono nawet z Francji (ze zgniłego zachodu!) najlepszych lekarzy z tej dziedziny, ale nawet oni nie potrafili zatrzymać postępów choroby.
W wielu publikacjach pojawiła się za to inna wersja przyczyny śmierci; zakażenie krwi spowodowane zbyt szybkim powrotem do pracy po zabiegu wyrwania kilku zębów jednocześnie, w celu założenia protezy. W czasie licznych wystąpień i wywiadów jego braki w uzębieniu rzucały się w oczy.
Ludzie nie uwierzyli oczywiście w oficjalną przyczynę śmierci. Co o tym myślano obrazują te dwa wierszyki które krążyły po Śląsku.
„Wincenty Pstrowski, górnik ubogi, przekroczył normę, wyciągnął nogi!”
„Chcesz się udać na sąd boski, pracuj tak jak górnik Pstrowski”.
Zaraz po jego śmierci rozpoczął się sterowany przez partię kult jego osoby. Kopalnię „Jadwiga” na której pracował, nazwano jego imieniem. W 1950 r zwodowano Stoczni Gdańskiej rudowęglowiec „Pstrowski” (pływał do 1978 r). Choć był prawdopodobnie półanalfabetą, stał się nawet patronem „Politechniki Śląskiej”. Jego imię nosiły ulice, place i szkoły.
Pośmiertnie odznaczono go Orderem Budowniczych Polski Ludowej, najwyższym odznaczeniem cywilnym w tamtych czasach.
Efektem próby wznowienia ducha współzawodnictwa pracy w latach 70-tych stały się jego pomnik wystawiony w Zabrzu i nakręcony o nim film, który jednak trafił na „półkę”, gdyż nie spodobał się ówczesnemu I sekretarzowi PZPR, też (podobno) górnikowi Edwardowi Gierkowi. Obaj panowie nie darzyli się nigdy sympatią, a górnik Wincenty twierdził że górnik Edward nigdy górnikiem nie był.
O tym jak dochodził Wincenty Pstrowski do takich wyników pracy (o ile były prawdziwe) krążą również legendy. Mówi się że na jego normę pracowali zatrudniani wtedy masowo w kopalniach jeńcy niemieccy, nie jest to jednak udowodnione.
Historyk górnictwa Adam Frużyński twierdzi że w wydajności pomagały mu lepsze metody pracy poznane w Belgii, pozwalające na skracanie przerw technologicznych, co zmuszało z kolei do większego wysiłku. Narażał również w większym stopniu niż inni swoje zdrowie, wracając do przodka zanim wywietrzone były w całości gazy postrzałowe. Ten fakt został chyba zaobserwowany przez kolegów z pracy, gdyż jedną z dyskutowanych nieoficjalnie przyczyn jego śmierci było zatrucie gazami.
Mimo że był rębaczem, pomagał również przy transporcie i załadunku, praca szła szybciej.
Kontrowersje wokół jego osoby nie skończyły się nawet po śmierci. Na przeszkodzie stanął najpierw fakt, że wokół miejsca które wybrano na pochówek stało wiele nagrobków z niemieckimi nazwiskami, więc po prostu rozbito je i wywieziono z cmentarza.
Jego partyjno-rządowy pogrzeb odbył się w asyście ok. 100 tys. ludzi, co było prawdopodobnie największym zgromadzeniem w tym mieście kiedykolwiek. Trumnę wystawiono najpierw w Teatrze Nowym, gdzie odbyły się wszystkie uroczystości. Potem kondukt wyruszył w kierunku cmentarza parafii św. Anny.
Podobno grób Pstrowskiego był kilka razy zbezczeszczony.
Jego życiorys byłby właściwie ciekawym scenariuszem do filmu, podobnego jak historia „Człowieka z marmuru” – Mateusza Birkuta przedstawiona przez Andrzeja Wajdę. (Człowiek z węgla?).
Spór czy był sprawcą, czy ofiarą systemu szybko zapewnie nie wygaśnie.
Właśnie zbliża się 115 rocznica jego urodzin.
Opracował Andrzej Dutkiewicz. Pocztówka z archiwum autora. 1.maja. 2019. Święto pracy.
Źródła:
http://nz24.pl/publicystyka/pierwszy-socjalistyczny-swiety/
Jacek Lubos: „Bohaterowie kaletańskich ulic Wincenty Pstrowski”. kalety.pl
I inne.