Katastrofy Górnicze

Śmierć 72 górników w KWK Makoszowy, 1958 rok.

W historii zakładów pracy miały miejsca różne tragedie. Ich skala też bywała różna. Zdarzały się jednak takie, których piętno zostało odciśnięte w sposób tak brutalny, że pamięć o nich nigdy nie zaginie.

Do takich tragedii niezaprzeczalnie zalicza się wydarzenie, które miało miejsce ponad 60 lat temu w Kopalni Węgla Kamiennego „Makoszowy”.

W dniu 28 sierpnia 1958 roku doszło do jednej z największych katastrof w historii polskiego górnictwa. Zdarzenie to wstrząsnęło nie tylko Śląskiem ale i całym krajem. W tej zabrzańskiej kopalni na głębokości 300 metrów pokładu 412 wybuchł pożar. W jego wyniku życie straciło 72 górników a 87 doznało ciężkiego zatrucia. Tragedia ta obnażyła prawdziwe patologie ówczesnej Polski – daleko posuniętą niekompetencję, brak przestrzegania przepisów bezpieczeństwa i wielki strach przed reakcją partii.

Historia Kopalni Węgla Kamiennego „Makoszowy” rozpoczęła się w roku 1890, gdy na jej obecnym terenie wytyczono rezerwowe pola górnicze. Wydobycie węgla rozpoczęło się tam w roku 1906. Po zakończeniu II Wojny Światowej zakład zaczęto rozbudowywać.
W 1958 roku kopalnia „Makoszowy” była jedną z największych kopalń w Polsce. Do górnictwa garnęło się wtedy wielu młodych mężczyzn. Przyjeżdżali na Śląsk za chlebem. Na kopalni kadra kierownicza była bardzo młoda. Mimo to kadra ta zaczęła unowocześniać kopalnię. Górnicy jednak w dalszym ciągu używali tzw. „karbidówek” – lamp gazowych z otwartym ogniem. Na dole można było palić papierosy, z czego górnicy bardzo często korzystali. Tej nocy na zmianie pracowało ogółem 1100 górników, z czego ponad 300 na poziomie, gdzie doszło do tragedii.
Feralnego dnia około godziny 1 w nocy, dwie godziny po rozpoczęciu nocnej zmiany, spawacz Alfons D. i jego pomocnik Norbert S. rozpoczęli prace spawalnicze na poziomie 300. Mieli uciąć  wystającą z ociosu żelazną stropnicę. Użyli do tego palnika acetylenowego. Jak się potem okazało, na prace te nadzór nie wyraził zgody. Niestety nie było to jedyne naruszenie zasad bezpieczeństwa tej nocy.
Alfons D. nie powinien zostać zatrudniony jako spawacz w kopalni, nie powinien też zostać dopuszczony do pracy pod ziemią.
Sztygar zmianowy nie dopilnował miejsca pracy po jej zakończeniu, jak i nie sprawdził przygotowań spawacza do rozpoczęcia pracy. Wszystkie procedury bezpieczeństwa nie zostały zachowane. Drewno obudowy wystawione na działanie bardzo wysokiej temperatury płomienia palnika zapaliło się. Wkrótce potem ogniem zajął się także węgiel.

W wyniku zaprószenia ognia doszło do pożaru.

Próby ugaszenia ognia przez znajdujących się w pobliżu górników nie odnosiły żadnych efektów. Pierwsze telefony wykonane przez spawaczy do dyspozytora również okazały się nieskuteczne. Dopiero po trzecim alarmowym telefonie dyspozytor zareagował. Miejsce prac spawalniczych znajdowało się niedaleko szybu, z którego pęd powietrza podsycał ogień. Na najbliższym skrzyżowaniu nieopodal miejsca pożaru znajdowały się tzw. „kaszty” czyli stosy i konstrukcje z drewna. Między nimi znajdował się pył węglowy. Po zajęciu się drewna ugaszenie ognia było już niemożliwe. Wydobywająca się w wyniku podejmowanych prób gaszenia para i dym skutecznie odpychały górników.

Plan sytuacyjny.

Zaczęli się oni wycofywać wyrobiskami w dół. Ogień co prawda nie rozprzestrzeniał się dalej, ale dymy pożarowe wraz z prądem powietrza płynęły w głąb kopalni odcinając górnikom drogę do szybu. Ogień pojawił się w głównej arterii wentylacyjnej, która dostarczała powietrze oddziałom produkcyjnym. Oznaczało to powiększające się zadymienie dróg ewakuacji. Górnicy nie byli przeszkoleni – nie wiedzieli, gdzie mają uciekać. Bardzo szybko pojawiły się trudności w oddychaniu. Górnicy mieli co prawda pochłaniacze, ale ich użycie było możliwe tylko przez ok. 0,5 godziny. Nie wszyscy jednak byli przeszkoleni w ich obsłudze. Pochłaniacze dopiero pojawiały się na kopalniach. Niestety nie wszyscy pobrali je na szychtę.
Górnicy zaczęli tracić orientację w czasie próby opuszczenia zadymionego chodnika. Z czasem zaczęły palić się izolacje przewodów. Dym wtedy był jeszcze bardziej gryzący i duszący. Niektórym górnikom wówczas z oczu płynęła krew. Jedynym sposobem na przemieszczanie się było wolne posuwanie się nogami po szynie kolejowej trzymając się za ramię kolegi. Widoczność była praktycznie zerowa. W tamtych czasach nie tamowano nieczynnych wyrobisk. Zadymienie miało wtedy nieograniczoną drogę do przemieszczania się między poziomami. Górnicy bardzo szybko znaleźli się w pułapce. Próbowali porozumiewać się przyjętym na dole sposobem polegającym na uderzaniu w rury biegnące wzdłuż chodników.

Plan przekopów.

Ci, którzy nie mieli pochłaniaczy bardzo szybko słabli w wyniku wdychania znajdującego się w dymie tlenku węgla.
Sztygar, który nadzorował pracę spawaczy, znał bardzo dobrze teren kopalnianych wyrobisk. Znalazł bezpieczne wyjście z zadymionych chodników lecz wrócił się, chcąc pomóc swoim kolegom. Miał świadomość swoich zaniedbań. Dzięki jego pomocy kilkudziesięciu ludziom udało się wydostać na powierzchnię. On sam również wydostał się na powierzchnię z ostatnią grupą uratowanych.
Ok. 2 nad ranem wiadomo było, że na dole znajduje się nadal ok. 100 ludzi. Wtedy zapadła decyzja, żeby skierować ich w miejsce, które osobom na powierzchni kierującym akcją ratowniczą, wydawało się najbezpieczniejsze. Było to murowane skrzyżowanie na poziomie 175, nazywane „kegel”. W to miejsce kierowano górników z oddziału 6, 8 i 10.
Niektórym górnikom przeczucie jednak mówiło coś innego. Nie dali za wiarę, że dyrekcja na górze wie lepiej jaka jest sytuacja na dole i postanowili udać się w stronę szybu.

Okazało się, że funkcjonujące wówczas mechanizmy dozoru uniemożliwiały wręcz skuteczne przeprowadzenie akcji ratowniczej.

Przepisy bezpieczeństwa z 1955 r.

Zdecydowana większość górników pozostała na „keglu” wierząc, że niebawem przyjdą po nich ratownicy. Tylko 12 górników zdecydowało się udać w kierunku szybu. Dzięki temu zdołali wydostać się z zadymionych chodników.
Pomimo wydostających się na powierzchnię górników, którzy informowali o zadymionych chodnikach, dyrekcja kopalni bardzo długo nie kierowała na dół zastępów ratowniczych.
Górnicy w „keglu” czekali 4 godziny. Niestety nie doczekali się ratowników. Z niegasnącą nadzieją na ratunek posnęli. Do świeżego powietrza mieli zaledwie 150 metrów korytarza. Nie mieli jednak o tym pojęcia. Niektórzy pozostawili na ścianach napisy. Ostatnią zanotowaną godziną była 5:20. Przybyli ok. 6 rano do „kegla” ratownicy zastali ich nieżyjących. Ratownicy naliczyli 42 ciała.

Ówczesna „Trybuna Robotnicza” pisała: „Zbłąkani, oślepieni dymem górnicy nie mogli znaleźć drogi.” Jedni szli przekopem do poziomu 175; tam znaleziono najwięcej ofiar. Inni uciekali pokładem 405; ci mieli więcej szczęścia. Zginęły 72 osoby, a 87 zatrutych górników trafiło do szpitala.

Ratownicy przeżyli swój sądny dzień. Zamiast ratować ludzi przyszło im wynosić na powierzchnię ciała kolegów. Przed bramą kopalni zgromadzony był tłum ludzi, rodzin, bliskich. Nie do wyobrażenia był widok zrozpaczonych żon, córek, matek, gdy ich bliskich układali jeden przy drugim. Część tłumu zdołała się dostać w okolice szybu, z którego transportowano ciała górników.

Prowadzone przez prokuraturę śledztwo wykazało, że w pomieszczeniu dyspozytora panował bardzo duży chaos. Wieści o pożarze w KWK Makoszowy wyszły poza kopalnię. Dowiedziała się o tym dyrekcja i lokalny aktyw partyjny. Według niektórych doniesień, osoby z zakładowej wierchuszki i z PZPR zaczęły ingerować w akcję ratunkową i wydawać komendy ratownikom. Rozkazów tych nigdzie nie notowano, nie wiadomo zatem, kto naprawdę stał za poszczególnymi elementami akcji. Wydawano mnóstwo poleceń, które wykluczały się nawzajem. U dyspozytora przebywało bardzo dużo ludzi i ze zjednoczenia, i z urzędu górniczego. Każdy próbował coś zarządzać. Było wręcz niemożliwe sprawne kierowanie akcją ratowniczą przez wzgląd na niespójność wydawanych poleceń.
Władze kopalni zawiodły także już po zakończeniu akcji ratowniczej. Wbrew opinii ratowników, którzy chcieli przeszukać dokładnie kopalnię, dyrekcja KWK Makoszowy – prawdopodobnie na skutek odgórnej presji – zadecydowała, by w pierwszej kolejności usunąć skutki katastrofy. Chciano jak najszybciej wrócić do normalnego wydobycia. W wyniku tych decyzji po trzech dniach odnaleziono ciało jednego z górników, którego w czasie kontynuacji akcji ratowniczej można było uratować.

Rozmiary tragedii zmusiły do reakcji komunistyczne władze. Na miejsce wybrali się Edward Gierek (wtedy I sekretarz lokalnego Komitetu Wojewódzkiego PZPR, nazywany katowickim księciem udzielnym), wiceprezes Rady Ministrów Piotr Jaroszewicz oraz minister górnictwa i energetyki Franciszek Waniołka.

Pierwszy od prawej Edward Gierek. Trzeci Piotr Jaroszewicz.

Za przyczynę pożaru uznano niezgodne z przepisami przepalanie szyny palnikiem acetylenowym. Za przyczynę śmierci górników uznano natomiast nieprawidłową reakcję dyspozytora, który akcję rozpoczął dopiero po trzecim telefonie z dołu i brak śmiałych decyzji dozoru co do wyprowadzenia ludzi pod szyb z poziomu 175 metrów. To ostatnie twierdzenie odnosi się do domniemanej decyzji dyspozytora o pozostaniu górników na skrzyżowaniu. Świadkowie słyszeli wymianę zdań dyspozytora ze sztygarem. W czasie śledztwa dyspozytor się do tego nie przyznał a sztygar zmarł.

Poniższe wyniki śledztwa pochodzą zw strony:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Katastrofa_g%C3%B3rnicza_w_kopalni_Makoszowy

Śledztwo wykazało poniższe nieprawidłowości, które doprowadziły do takiego przebiegu katastrofy:

  • skierowanie do pracy na określonych stanowiskach osób, które nie mogły tam pracować:

  • spawacz, który zaprószył ogień był osobą z lekkim upośledzeniem umysłowym – z tego powodu nie mógł pełnić funkcji spawacza, ani zostać dopuszczony do pracy pod ziemią;

  • sztygarem zmianowym był górnik, który nie mógł być sztygarem, ponieważ wcześniej nie zdał egzaminów sztygarskich (szczególnie w zakresie bezpieczeństwa pracy);

  • niewłaściwa organizacja pracy kopalni i stan wyposażenia:

  • tamy oddzielające drogi ucieczkowe były nieszczelne (dlatego 90 górników znalazło się w zadymionym chodniku);

  • część górników nie została właściwie przeszkolona i nie wiedziała dokąd ma uciekać w razie pożaru (ofiary znajdowano w różnych miejscach), jak również nie umiała obsługiwać pochłaniaczy tlenku węgla;

  • zbyt krótki był czas działania pochłaniaczy tlenku węgla, w jakie wyposażeni byli górnicy;

  • dozwolone było palenie papierosów pod ziemią;

  • określone postępowanie niektórych osób:

  • spawacz nie przestrzegał przepisów bezpieczeństwa – przed cięciem szyny powinien był oblać drewnianą obudowę wodą i posypać pyłem kamiennym, wokół szyny powinien rozstawić osłony z blachy, a po zakończeniu cięcia powinien jeszcze raz oblać wszystkie pobliskie elementy drewniane wodą. Niczego takiego jednak nie zrobił, a tylko zaczął ciąć szynę;

  • sztygar zmianowy nie kontrolował spawacza – powinien był najpierw sprawdzić, czy właściwie przygotował on miejsce cięcia i dopiero wtedy zezwolić na cięcie, potem zaraz po zakończeniu cięcia powinien dokładnie sprawdzić czy nie doszło do zaprószenia ognia i ponownie dokładnie skontrolować miejsce pracy po 0,5–2 h. Zamiast tego tylko pobieżnie obejrzał miejsce spawania tuż po jego zakończeniu;

  • dyspozytor kopalni zignorował pożar:

  • najpierw kilku górnikom, którzy zauważyli pożar kazał go ugasić własnymi środkami (wiadro z wodą), a na ich sugestię, że to może być niewystarczające powiedział im, że „mają nasikać na płonący kaszt, a wtedy na pewno zgaśnie”;

  • gdy pożar się rozszerzał nie chciał uruchomić sygnalizacji alarmowej (górnicy, którzy zauważyli pożar i sztygar zmianowy na własną rękę ostrzegali zagrożonych górników);

  • nie chciał długo wezwać ratowników;

  • miejscowy kierownik ratowników nieudolnie dowodził akcją ratowniczą i dopuścił do tego, żeby różne „ważne” osoby (z dyrekcji, komitetów PZPR etc.) samowolnie wydawały rozkazy ratującym i zagrożonym górnikom (często wzajemnie sprzeczne), których na dodatek nigdzie nie notowano (nie wiadomo było, kto wydał dany rozkaz) – dopiero później dowodzenie akcją przejęło kierownictwo stacji ratownictwa górniczego;

  • nieustalona osoba wydała górnikom w zadymionym chodniku polecenie czekania na ratowników;

  • niewłaściwie postępowano po ugaszeniu pożaru – dowódcy ratowników chcieli wpierw dokładnie przeszukać wszystkie zakamarki kopalni, aby odnaleźć górników, którzy przeżyli pożar, ale dyrekcja kopalni (i jej władze zwierzchnie) kazały ratownikom w pierwszym rzędzie usuwać skutki pożaru, aby jak najszybciej można było wznowić normalne wydobycie. W rezultacie jeden górnik, który ukrył się w nieużywanym przodku przeżył pożar i zmarł jakiś czas po jego ugaszeniu, a jego zwłoki odnaleziono dopiero po 3 dniach.

Po katastrofie wprowadzono szereg zmian we wszystkich kopalniach w Polsce.
Spawanie mogło odbywać się tylko pod szczególnym nadzorem. Wprowadzono bezwzględny zakaz palenia papierosów na dole. Wycofano z użycia lampy karbidowe. Zapoczątkowano specjalne szkolenia dla górników i ratowników z bezpiecznych zachowań w czasie pożaru. Urządzano tzw. gry pożarowe, w czasie których symulowano pożar na kopalni i akcje ratownicze. Zatamowano nieczynne wyrobiska. Wyraźnie oznaczono drogi ucieczkowe i wentylacyjne.

Ostatecznie wyrok zapadł w styczniu 1962 roku. Jednego za spawaczy skazano na trzy lata więzienia, dyspozytora na 1,5 roku, naczelnego inżyniera na 9 miesięcy a kierownika robót górniczych na pół roku w zawieszenia na dwa lata.

Autor: Grzegorz Gromnica                                                                                16.10.2019

Tekst opracowano na podstawie:
– zeznań naocznych świadków zdarzenia,
– serialu telewizyjnego p.t. „Czarny serial – Makoszowy”, TVP Historia, 2000r.
– serialu telewizyjnego p.t. „Katastrofy górnicze – W pułapce”, TVN, 2007r.
– https://pl.wikipedia.org/wiki/Katastrofa_g%C3%B3rnicza_w_kopalni_Makoszowy

Zdjęcia ze zbiorów własnych oraz wymienionych wyżej seriali (nie podano autorów zdjęć).

Wiele było w Zabrzu obrazów których już nie zobaczymy. Tych nie będzie być może już wkrótce. Kopalnia „Makoszowy”, bo o niej mowa, pierwszy węgiel z Szybów Zero – Zeroschächte dała w roku 1906, a w dwa lata później wraz z nową koksownią nadano zakładowi nazwę „Delbrückschächte”. W okresie międzywojennym kopalnia pozostała w Niemczech, wzdłuż jej płotu przebiegała granica, a w bramie było przejście graniczne. W sierpniu 1958 roku wydarzyła się tam jedna z największych katastrof polskiego górnictwa. Przy pożarze zaczadziło się śmiertelnie 72 górników, 87 ciężko się zatruło. Od lat 60-tych zgłębiono jeszcze dwa nowe szyby, a w 1988 osiągnięto rekordową w historii kopalni produkcję. W latach 2005-2015 połączona była z kopalnią Sośnica . Ostatni węgiel wydobyto tam 30 grudnia 2016 roku.
Zdjęcia pochodzą z kwietnia 2015 roku, a z aparatem spacerował autor tych słów  Andrzej Dutkiewicz.