Katastrofy Górnicze.

Miejsca pamięci

Pomnik pamięci 23 górników poległych w wypadku na kop. Królowa Luiza (Zabrze).

Dzięki uporowi Rafała Tylendy udało nam się zidentyfikować pomnik i grobowiec ofiar jednego z największych wypadków jaki wydarzył się pod ziemią na kopalni Królowej Luizy (kop. Zabrze) w Zaborzu dnia 2 kwietnia 1903 roku. Na skutek nieprawidłowo prowadzonych robót strzałowych nastąpił wybuch pyłu węglowego który zabił 23 górników. Na tablicach z boków pomnika przeczytać można nazwiska ofiar. (Grubensteiger- sztygar, Foerderaufseher-nadzorca, Bergleute- górnicy).

Zdjęcia pomnika z cmentarza na Zaborzu wykonał Piotr Brzezina.

O wypadku i uroczystościach pogrzebowych informowało bardzo interesująco i krytycznie w tonie polsko-narodowym polskie czasopismo na Górnym Śląsku „Katolik”. Wycinki przesłał Rafał Tylenda.
(„Katolik” do poczytania na stronie Śląska Biblioteka Cyfrowa )

Katolik nr 45. 14 kwietnia 1903.

Katolik nr 45. 14 kwietnia 1903.

Katolik nr 46. 16 kwietnia 1903.

Katolik nr 16. 16 maja 1903.


Katolik nr 44. 2 czerwca 1906.

http://history-of-mining.pwr.wroc.pl/attachments/article/23/14Kaczmarzyk_et_al-Katastrofa_w_kopalni_Kr%C3%B3lowa_Luiza.pdf

To jest obszerny fragment tego artykułu.

Katastrofa nastąpiła na Polu Wschodnim pokładu Heinitza (Heinitzfloz), na poziomie

340 m. Jej bezpośrednią przyczyną był wybuch pyłu węglowego. Eksplozja nastąpiła

krotko po godz. 13, w czasie ostatniego strzelania w przodkach (wyjazd rannej zmiany

na powierzchnię zaczynał się o godz. 15).

W bezpośrednim sąsiedztwie wybuchu 2 kwietnia 1903 roku pracowało: w pokładzie

Heinitza: 37 osob i 3 konie, w pokładzie Schuckmanna (Schuckmannfloz) 99 osob i 6

koni, w pokładzie Einsiedel (Einsiedelfloz) 30 ludzi, przy Szybie IV (poziom 340) 15 dozorców

maszynowych i mechaników. Na jednego pracownika w pokładzie Schuckmanna

przypadało 2,66 m3/min powietrza, a 1 konia liczono jak 4 mężczyzn. Pracownicy innej

zmiany, jak również urzędnicy kopalni zeznali, że wentylacja w szybiku hamulcowym

II oraz w pozostałych szybikach hamulcowych była zadowalająca. Również ze strony

urzędników nadzorujących ten rewir górniczy nie zgłoszono żadnych nieprawidłowości.

Katastrofa w kopalni „Królowa Luiza” w Zabrzu na podstawie raportu… 181

Stan barometru w chwili wybuchu wynosił 727 mm. O godz. 16 krzywa barometryczna

wskazywała niż, 736,5 mm.

Nagła eksplozja była odczuwalna nawet na powierzchni, a krotko po godz. 13.00

z Szybu IV zaczęły wydobywać się kłęby dymu. Sygnalista na poziomie 340 m i ciskacz

przy Szybie I zostali rzuceni na ziemię, na szczęście nie doznali większych urazow, nie

zauważyli również blasku ognia. W odróżnieniu od nich parę metrów dalej górnicy pracujący

w podziemnych wyrobiskach zostali poważnie poszkodowani. Gdy wiadomość

o nieszczęściu (wówczas nikt jeszcze nie był w stanie dokładnie powiedzieć, co się stało)

dotarła na powierzchnię, mistrz maszynowy Wischnowski zarządził odcięcie dopływu

pary, a sztygar główny Dubiel i sztygar dyżurny Babin zjechali pod ziemię. W tym samym

czasie w wyrobiskach i chodnikach „Królowej Luizy” rozgrywał się dramat, którego wymownym

świadectwem jest dzisiaj pieczołowicie przygotowany krotko po katastrofie plan

sytuacyjny. Plan ten był wówczas integralną częścią raportu Drotschmanna zamieszczoną

wraz z innymi rycinami w specjalnym apendyksie. Dzisiaj ta specyficzna wizualizacja

sprzed ponad stu lat nabiera dodatkowego znaczenia. Nie jest tylko szkicem technicznym,

ale specyficzną tablicą epitafijną, utrwalającą pamięć o ofiarach katastrofy. Służy temu

tabela z nazwiskami zabitych górników.

Zadaniem Drotschmanna było przeprowadzenie swoistego śledztwa i udokumentowanie

tego, co się wydarzyło, aby ustalić przyczyny katastrofy, dlatego krotko po

wypadku zjawił się on w „Królowej Luizie”, gdzie przydzielono mu pomocnika. Jak

wynika z jego raportu, najpierw podjęto działania mające na celu ewakuację górnikow

znajdujących się na dole, rozpoczęto też proby ratowania poszkodowanych oraz wywiezienia

na powierzchnię ciał ofiar. Po przybyciu dyrektora, radcy gorniczego Salzbrunna,

skoncentrowano się na wznowieniu pracy maszyn odwadniających, aby nie dopuścić do

zalania kopalni, przywrocono też wcześniej uszkodzone oświetlenie elektryczne. Jak

eufemistycznie ujął to Drotschmann „(…) inne działania musiały ustąpić miejsca trosce,

aby uchronić kopalnię przed tym największym zagrożeniem”…

Drotschmann nie koncentruje się bowiem na skuteczności podjętych działań ratunkowych,

nie opiniuje też ich kolejności ani zasadności. Odnotowuje jedynie w części

raportu zatytułowanej „Katastrofa, ratowanie i wydobycie osob, ktore uległy wypadkowi”,

że niezwłocznie podjęto akcję ratowniczą. Niemal natychmiast doświadczeni gornicy

zjechali na doł i starali się ustalić, jaka jest sytuacja. Wycofano też ludzi z pokładu

Pochhammer (Pochhammerfloz), a gornicy, ktorzy znaleźli się w bezpośredniej strefie

zagrożenia, pomagając sobie wzajemnie, starali się szybko opuścić niebezpieczny rejon.

Znaczącą rolę podczas tej ewakuacji, co raport podkreśla, odgrywali zwłaszcza sztygarzy.

Dyrektor zadecydował rownież o zastosowaniu aparatow oddechowych. Jednak szanse na

uratowanie zaginionych gornikow były niewielkie. 3 kwietnia nie było już wątpliwości,

że ci, ktorzy pozostali na dole, nie żyją, dlatego podczas zmiany nocnej i dziennej poszukiwano

ich ciał oraz usuwano powstałe zawały. Poszukiwania te trwały do 10 kwietnia,

kiedy znaleziono ostatnią ofiarę – koniarza Spendla. Prace odgruzowujące w chodniku

wydobywczym pokładu Heinitza prowadzone z dwoch stron zakończono dopiero dwa

tygodnie poźniej, 25 kwietnia. Już 6 kwietnia poddano natomiast oględzinom wyrobisko

pomocniczego szybiku hamulcowego po przywroceniu prowizorycznej wentylacji.

182 Izabela KACZMARZYK, Katarzyna PARUZEL, Leszek ŻUREK

Drotschmann przesłuchał rownież licznych świadkow oraz zlecił wykonanie niezbędnych

badań laboratoryjnych.

Na tej podstawie sporządził wspomniany rzeczowy, szczegołowy raport. Opis wypadku

zapewne wzbudził zainteresowanie, ponieważ jego przyczyną, jak ustalono, był wybuch

pyłu węglowego. Na początku XX wieku badania nad taką przyczyną wybuchu nie były

jeszcze prowadzone. Zagrożenia wiązano przede wszystkim z występowaniem metanu

(Cybulski, 1973). Jednak w „Krolowej Luizie” metan nie występował, dlatego pierwszą

hipotezą było przypuszczenie, że eksplozja nastąpiła w otwartej komorze materiałow

wybuchowych w pokładzie Heinitza (Heinitzfloz). Do komory tej krotko po wypadku

dotarł sztygar Babin, ktory zdołał ustalić, że zapasy materiałow wybuchowych pozostały

nienaruszone, a tym samym nie one były przyczyną wypadku. W chodniku wydobywczym

znaleziono natomiast martwego dozorcę prochu Jaroscha, w pozycji klęczącej, z głową

i gorną częścią ciała opartą o stojak. Stwierdzono rownież, że wybuch był tak silny, że

wysadził żelazne drzwi do stajni, ktore zmiażdżyły jednego ze znajdujących się tam koni.

Jednak największe zdziwienie budził fakt obecności wszędzie niespotykanych ilości pyłu

węglowego. Dopiero przeprowadzona kilka dni poźniej wizja lokalna potwierdziła, że to

właśnie pył stał się bezpośrednią przyczyną niespodziewanej katastrofy.

Z poźniejszych relacji ocalałych gornikow wynikało, że krotko przed wybuchem odczuli

oni silny podmuch powietrza, ktory pogasił lampy gornicze. Jeden z nich odniosł

nawet wrażenie, że sytuacja przypomina wybuch gazu z 1899 roku.

Na wieść o tym, że musiało wydarzyć się nieszczęście, na poziom 260 m w pokładzie

Schuckmanna (Schuckmannfloz), natychmiast zjechali odpowiedzialny za zmianę głowny

sztygar – Dubiel oraz wspomniany sztygar dyżurny Babin, aby sprawdzić, jaka jest

sytuacja. Nadgornik Erbs zameldował im, że wszyscy opuścili pokład. Aby upewnić się,

że nikt nie pozostał, Babin wraz ze Schiwigiem i Erbsem zjechali szybem hamulcowym.

Skręcili w chodnik środkowy w kierunku 1. szybiku hamulcowego i otworzyli pierwsze

z podwojnych drzwi tamy, ponieważ jednak owiały ich silne gazy palne, szybko wycofali

się z zagrożonego miejsca. Powrociwszy na poziom 260 m, sztygar Babin nakazał Erbsowi odgrodzenie szybu hamulcowego i postawienie posterunku. Nie powstrzymało

to jednak sztygara Waczlawczyka, ktory postanowił ruszyć na pomoc ofiarom wybuchu.

Jak wynikało z wyjaśnień nadgornika Erbsa, Waczlawczyk zjawił się przy wystawionym

posterunku o godz. 15.20 po tym, jak załoga została wycofana z poziomu 260 m pokładu

Schuckmanna. Niestety, nie miał aparatu oddechowego, dlatego zawiązał sobie drugą

chustkę wokoł ust i wraz z dozorcą Stoschikiem, rębaczem Holaczkiem (2) i cieślą gorniczym

Wyputtą zjechali w doł szybem hamulcowym. Kiedy długo nie wracali, gornicy

Kurpanik, Reichel i Hadasch, zdecydowali się ruszyć za nimi, nie biorąc pod uwagę

faktu, że w szybie może znajdować się czad. Hadasch zatruł się nim śmiertelnie, ale na

szczęście w porę wyciągnięto z szybu pozostałe dwie osoby.

W międzyczasie przybyłym urzędnikom udało się usunąć gazy dzięki otwarciu drzwi

wentylacyjnych pomiędzy Szybem 3 a szybem hamulcowym, a następnie dotrzeć do grupy

Waczlawczyka, ktora tam zasłabła. Na ratunek było już jednak za poźno. U stop szybu

hamulcowego leżało ciało dozorcy Stoschika. Ratujący byli już pewni, że w powietrzu

znajdują się trujące gazy, wowczas dyrektor Salzbrunn zarządził szybkie dostarczenie

aparatow oddechowych. Gdy dotarły na miejsce, na nowo zaczęto przedzierać się w szybie

hamulcowym. Wkrotce znaleziono zaginionych, niestety Waczlawczyk i Wyputa też

już nie żyli, udało się jedynie uratować Holatzka. Aby nie narażać ratujących, nie podjęto

dalszych poszukiwań zaginionych w pokładzie Schuckmanna, gdyż głębiej położone wyrobiska

bez wątpienia wypełnione były nadal gazami. Dostęp do wyrobisk zablokowano

i zarządzono odwrot, chociaż wiadomo było, że pod ziemią pozostali dwaj gornicy z 2.

pomocniczego szybiku hamulcowego z pokładu Heinitza. Uznano jednakże, że nie ma

już szans na znalezienie ich żywych.

Kolejnym krokiem było skoncentrowanie wszystkich sił na prowadzonych z dwoch

stron pracach odgruzowujących w chodniku wydobywczym. Prace te od południowej

strony, dokąd dostano się przez przekop łączący pokłady Pochhammera i Heinitza, zaskakująco

szybko posuwały się do przodu, co pozwoliło odnaleźć kolejne ciała. Ofiary były

całkowicie pokryte czarnym pyłem i poparzone, co utrudniało identyfikację. Najciężej

poparzone były ciała znalezione w 2. pomocniczym szybiku hamulcowym.

Nikt nie miał już żadnych wątpliwości, że pod ziemią nastąpiła eksplozja, pozostała

jednak do ustalenia kwestia najtrudniejsza – zlokalizowanie źrodła wybuchu i określenie

jego przyczyny. Pierwszym śladem była obecność, jak przypuszczano, perlitu w 2. pomocniczym

szybiku hamulcowym. W czasie wizji lokalnej przeprowadzonej 6 kwietnia

stwierdzono, że ociosy i obudowa były pokryte podobnym do sadzy pyłem. Przy

jaskrawym świetle lamp elektrycznych wydawało się, że jest to perlit. Przy bliższych

oględzinach okazało się, że są to małe, czyste krople wody, ktore miejscami błyszczały

na zrębach węgla, na powłoce z sadzy. Przy wlocie do chodnika wydobywczego nr 4 pył

był szorstki i kruchy, tak jakby częściowo skoksowany. Podczas gdy skoksowany węgiel

ograniczał się do występowania w dużej ilości tylko w niewielu miejscach, to podobny do

sadzy pył znajdował się we wszystkich chodnikach i komorach, ktore zostały dotknięte

wybuchem, szczegolnie dużo było go w chodniku wydobywczym Heinitza. Pokrywał

grubą warstwą zarowno zachowaną obudowę i ociosy, jak i wozki do transportowania

urobku oraz kolejkę konną. Grubym, szarym pyłem, zgodnie z zeznaniami świadkow, były rownież pokryte maszyny i części pompy w pomieszczeniu maszynowym nowej

maszyny odwadniającej przy Szybie IV. To właśnie ten zebrany pod powierzchnią pył

wydostawał się przez Szyb IV na powierzchnię.

Wyrobiska przy 2. pomocniczym szybiku hamulcowym nie wyrożniały się niczym

szczegolnym w porownaniu z innymi. Było tam sucho, ale nie można było zauważyć

jakiegoś nadzwyczajnego nagromadzenia pyłu. Jeżeli pył występował na ociosie chodnika,

był mokry i tłusty, natomiast po wybuchu suchy i mączasty. Szukając przyczyny

występowania tak znacznej ilości pyłu, zwłaszcza w chodniku wydobywczym Heinitza,

gdzie eksploatacja od lat była intensywna, uznano, że pomiędzy drewnem a stropem było

wiele wolnej przestrzeni, ktora stała się naturalnym miejscem zbierania pyłu, aczkolwiek

spora ilość pyłu bez wątpienia powstała dopiero w wyniku wybuchu. Jego źrodłem był

drobny węgiel zalegający na spągu. W chodniku tym węgiel wydobywano bowiem tylko

poprzez prace strzałowe, dlatego miał powstały w wyniku wiercenia mieszał się z drobnym

węglem. Nie jest rownież wykluczone, że pył powstał także na drodze chemicznej,

w wyniku oddziaływania płomienia eksplozji. Pył ten został przebadany w laboratorium

Szkoły Gorniczej w Tarnowskich Gorach, a wyniki porownano z probką pobraną z 5.

szybiku hamulcowego pokładu Heinitza, ktory pozostał nienaruszony przez eksplozję.

W czasie wizji stwierdzono, że największym zniszczeniom uległy: chodnik podstawowym

pokładu Heinitza oraz przecznica głowna łącząca go z pokładem Pochhammera,

maszynownia i stajnia przy Szybie IV oraz przecinka łącząca się z chodnikiem i komorami.

Skoncentrowano się więc na poszukiwaniu punktu powstania wybuchu właśnie w tym

rejonie, zwłaszcza że zginęli wszyscy pracujący w tym miejscu gornicy.

Ustalono, że przed chodnikiem wydobywczym nr 4 leżał świeży urobek w ilości ok. 2

wozkow. Ocios przodka był zerwany. Wozek z urobkiem stał na końcu torow, oddalony ok. 10 m od przodka; był wypełniony w . węglem. Obok leżało koryto napełniające.

W przodku na dolnym stojaku ostatnich odrzwi wisiała lampa rębacza. Przy urobku leżały

żelazne grabie do napełniania. W odległości ok. 7 m od przodka znaleziono inne narzędzia.

Skrzynka z prochem, ktora zazwyczaj znajduje się blisko ociosu chodnika i służy

jako siedzenie, leżała pośrodku chodnika. Dalej leżały ciała rębaczy Klatzka i Michalskiego.

Ładowacz Schmotzok leżał w chodniku przy przecince powierzchniowej, obok swojej

lampy. W miejscu odstawy został znaleziony pracujący w chodniku wydobywczym nr 3

rębacz H. Smuda. Nienaruszone fartuchy wisiały na stojaku poniżej wlotu chodnika do

pomocniczego szybiku hamulcowego. Skrzynka z narzędziami, ktora stała w pobliżu, przy

dolnym ociosie chodnika, została rzucona w szybik hamulcowy i leżała na szynach.

W samym chodniku wydobywczym nr 3 nie znaleziono urobku, jednak spąg 2. przecinki

dowierzchniej był rownomiernie posypany drobnym węglem. Można było dostrzec,

że przy spągu zostały oddane dwa strzały, aby dokonać włomu, ponadto przy prawym

i lewym ociosie wykonano już odwiert. Pierwszy z odwiertow był nawet przybity, a wolny

koniec lontu wkręcono w jego zagłębienie. Drugiego odwiertu o głębokości 1 metra już

nie zdążono przybić. W pobliżu narzędzi znaleziono niekompletny zwitek brązowego

lontu Bickforda, ktorego zewnętrzna powłoka z gutaperki była mocno spalona, rdzeń

prochowy jednakże był nieuszkodzony. W pobliżu miejsca odstawy leżał rębacz Scheffczyk

z głową skierowaną w kierunku szybiku hamulcowego. Pomiędzy miejscem odstawy

a szybikiem hamulcowym stał pełen wozek, ktory wykoleił się tylną częścią i osiadł

pomiędzy torami. Obok, przy gornym ociosie, zostało znalezione ciało ładowacza Smudy,

ktory najprawdopodobniej w momencie wybuchu jechał pełnym wozkiem do szybiku hamulcowego.

W chodniku wydobywczym nr 2 leżał urobek dla ok. dwoch wozkow. Zwłoki

ładowacza Micka, przysypane bryłami węgla, opierały się plecami o dolny narożnik

przecinki, a ciała dwoch rębaczy Polczyka i Johanna Nowaka IV leżały obok siebie 2 m

dalej. U stop pomocniczego szybiku hamulcowego stał podpięty pusty wozek. Pomiędzy

nim a pomostem zabezpieczającym znaleziono zwłoki sygnalisty Heina.

Przedstawiony stan prac w rożnych miejscach szybiku hamulcowego, występowanie

perlitu, rodzaj wyrządzonych zniszczeń w obrębie szybiku hamulcowego i ułożenie ofiar

wskazywały na to, że eksplozja miała swoj początek w 2. przecince dowierzchniej z chodnika

wydobywczego nr 3, a jej bezpośrednią przyczyną były dwa strzelania, ktore oddano

w spągu. Przeprowadzający wizję zwrocili uwagę, że jedna ze ścian, ktora po strzelaniu

nadal stała, nie miała śladu użycia tłustej gliny, podczas gdy zazwyczaj na zachowanej

ścianie jest widoczny jej cienki pas. Można więc było podejrzewać, że strzelania zostały

wykonane niezgodnie z przepisami, ponieważ przybito otwory nie gliną, a pyłem węglowym.

Należało przyjąć, że dwa strzelania były tak samo przybite, jak to, ktore miało

być jeszcze oddane w 2. przecince wznoszącej, dlatego Drotschmann zdecydował się

wywiercić ten strzał za pomocą miedzianego spiralnego wiertła. Po wywierceniu okazało

się, że na długości 24 cali z odwiertu zostało wyciągniętych 600 gramow pyłu węglowego

wraz z kawałkami węgla nawet wielkości grochu, strzępy brązowego papieru, a na koniec

12-calowy naboj skoncentrowanego prochu.

Przyjrzano się więc bliżej fartuchom strzałowych pracujących w chodniku wydobywczym

nr 3. W kieszeniach znaleziono paski szarego i brązowego papieru do pakowania o długości ok. 31 cm i 13 cm szerokości, jak rownież stary rysownik z nagłowkiem: „Franziska

Scheffczyk”, co pozwala przypuszczać, że dwaj strzałowi stosowali tylko trochę

(lub w ogole nie stosowali) gliny do przybijania, używając zamiast tego pyłu węglowego.

Wszystko wskazywało, że było to działanie świadome, ponieważ gliny na przybitkę na

pewno nie brakowało, gdyż nawet jeśli nie została znaleziona w chodniku wydobywczym

nr 3, co przy tak dużym zapyleniu chodnika było możliwe, to jednak świadkowie

twierdzili, że w nocy z 1 na 2 kwietnia z pomocniczej upadowej wywieziono do gory ok.

3 pełnych koryt gliny. Rownież w fartuchach roboczych z chodnika wydobywczego nr 2

znaleziono podobny kłąb papieru, dowod na to, że przybijanie odwiertow pyłem węglowym

nie było pojedynczym przypadkiem na terenie szybiku hamulcowego.

Fakty te pozwoliły Drotschmannowi zrekonstruować przebieg zdarzeń, ktore doprowadziły

do katastrofy. Z raportu wynika, że najprawdopodobniej strzałowy Scheffczyk

miał zająć się wykonaniem wszystkich czterech strzelań. Jego wspołpracownik, strzałowy

Johann Smuda, udał się przez drogę odstawy do chodnika wydobywczego nr 4, aby

poinformować, że w przecince wznoszącej będą wykonywane strzelania. Dwaj strzałowi

w chodniku nr 4, ktorzy siedzieli na skrzynce z prochem, polecili wycofać się ładowaczowi,

ktory w przodku napełniał wozek. Nie mogł on napełnić wozka do pełna, do czego

wystarczyłoby kilka koryt, gdyż strzałowemu Scheffczykowi się spieszyło, ponieważ

dochodziła już godz. 13, a on miał zamiar w tym dniu wyjechać o godzinę wcześniej niż

zwykle. Świadczyła o tym kartka znaleziona w kieszeni jego fartucha roboczego, ktory

wisiał przy skrzyniach z narzędziami. Treść kartki była następująca: „Strzałowy Scheffczyk

może wyjechać o godz. 2 popołudniu. Stoschik” (Stoschik był oddziałowym dozorcą

wydobycia i wydał Scheffczykowi pozwolenie na wcześniejszy wyjazd). Scheffczyk

odpalił otwory, poczym pobiegł do skrzynki z prochem, aby jak najszybciej powrocić

z kolejnym nabojem do przodka. Następnie przybił ostatni odwiert, zamierzając go zapalić

rownocześnie z sąsiednim otworem, ktory też był już przybity. Na taki przebieg zdarzeń

wskazuje fakt, że zaczęty zwitek lontu w chwili wybuchu leżał poza skrzynią z prochem.

Scheffczyk musiał w chwili wybuchu trzymać naboj z prochem wraz ze zwitkiem lontu,

co spowodowało zapłon naboju trzymanego w dłoni. Wybuch musiał więc zostać spowodowany

zapłonem dwoch strzałow w 2. przecince wznoszącej. Wykorzystana przybitka

węglowa została uniesiona w powietrze. Jej ciężar wynosił ok. 1,2 kg. Jako że strzelania

bez wątpienia nie nastąpiły jednocześnie, ale bezpośrednio jedno po drugim, zapalenie

i wybuch pyłu węglowego musiały nastąpić przypuszczalnie przy drugim strzelaniu, gdyż

po pierwsze drugi strzał natknął się na pył węglowy, ktory został wzbity w powietrze

już po pierwszym strzelaniu, a po drugie powietrze w ograniczonej przestrzeni przecinki

wznoszącej (ok. 45 m3) było już bardzo ciepłe, tak że powstały wstępne warunki do

wytworzenia się płomienia i wybuchu. Oprocz wzbitego w powietrze pyłu węglowego,

w powietrzu mogł się też znaleźć leżący na spągu wyrobiska miał z odwiertu, o ile nie

został częściowo wykorzystany do przybitki.

Ilość znajdującego się w przodku dosyć drobnego miału z odwiertu mogła wynosić

według przybliżonego rachunku, przy założeniu średnicy odwiertu wynoszącej 4 cm

i głębokości 100 cm, minimum 1 do 1,5 l. Otwory strzałowe we włomie często były

przeładowane. Za tym, że wymienione dwa otwory mocno przybito prochem, a nawet przeładowano, przemawiała okoliczność, że oderwał się tylko drobnoziarnisty węgiel do

wielkości kostki. Sposob przybicia odwiertow w przodku pozwalał wywnioskować, że

strzałowi nie obliczali dokładnej ilości prochu dla każdego strzału, ale żeby za każdym

razem osiągnąć odpowiedni efekt, używali więcej prochu niż było to wymagane. Ponadto

na całym terenie szybiku hamulcowego istniały korzystne warunki do rozprzestrzeniania

się płomieni. W przodku chodnika wydobywczego nr 4 na krotko przedtem też strzelano,

dlatego część chodnika (sięgająca 1. przecinki wznoszącej) była już wypełniona drobnym

pyłem węglowym, ktory wraz z prądem powietrznym w 1. przecince wznoszącej dostał

się za przegrodę wentylacyjną aż przed 2. przecinkę wznoszącą. Podobnie wyglądała sytuacja

w chodniku wydobywczym nr 2, skąd pył wzbity przez strzelania wraz z prądem

powietrza dostał się do chodnika wentylacyjnego. Chodnik wydobywczy pokładu Heinitza

od 1. do 3. szybiku hamulcowego był bowiem od lat suchy i dlatego zalegał tam zapewne

drobny pył. Pył ten został prawdopodobnie wzbity w powietrze przez poprzedzające

płomień wybuchu uderzenie powietrza, a następnie zapalił się od płomienia. Płomień

znalazł na swojej drodze w kierunku szybow potrzebny do spalania tlen. W głownym

chodniku wydobywczym w kierunku szybow, gdzie było najwięcej świeżego powietrza

i prawdopodobnie najdrobniejszy pył, działanie wybuchu dało się najbardziej we znaki.

Za szybikiem hamulcowym V i VI ciśnienie wybuchu natrafiło na znaczny opor, a płomień

mniej pożywki, jako że chodnik był tam częściowo wilgotny. Z tego względu działanie

wybuchu w tym kierunku było słabsze.

Drotschman wykluczył możliwość zapalenia się gazow palnych, ktore mogły się

gdzieś przed wybuchem zebrać, ponieważ, jak już zostało wspomniane, w „Krolowej

Luizie” nie występował metan. Gazy palne nie mogły też pochodzić ze starych zrobow

pochodzących zza wyrobisk 2. pomocniczego szybiku hamulcowego, gdyż pożar tam nie

dotarł, a ponadto wyrobiska w żadnym miejscu nie były przebite. Nie było więc wątpliwości,

że katastrofę musiał spowodować wybuch pyłu węglowego.

Do takiego wybuchu pyłu dochodzi zawsze wtedy, gdy wytworzony zostanie obłok

pyłu i nastąpi jego zapłon. Pył węglowy w warunkach kopalnianych zalega bowiem

powierzchnię wyrobisk, natomiast w powietrzu jego ilość jest niewystarczająca, aby zapoczątkować

wybuch. Niebezpieczeństwo pojawia się dopiero, kiedy zsynchronizują się

dwa czynniki. Pierwszy to wzniesienie się obłoku pyłu węglowego, a drugi to pojawienie

się czynnika termicznego, ktory może doprowadzić do zapłonu. Czynnikiem takim

w warunkach kopalnianych jest albo wybuch metanu, albo roboty strzałowe (Cybulski,

1973). Takie roboty, jak słusznie ustalił gormistrz Drotschmann, 2 kwietnia 1903 roku

doprowadziły do katastrofy w „Krolowej Luizie”. Jeśli bowiem materiał wybuchowy

nie jest dostatecznie bezpieczny, płomień powstały podczas jego detonacji może zapalić

obłok pyłu. A jeśli w dodatku w wyrobiskach zalega dostatecznie lotny pył (a tak właśnie

było w pokładzie Heinitza), wybuch może się rozwijać i przenosić na inne wyrobiska.

Niestety, na początku XX wieku świadomość, jak niebezpieczny jest zalegający pył,

nie była jeszcze powszechna, nie stosowano rownież obligatoryjnie środkow do jego

zwalczania takich jak: opylanie pyłem kamiennym, zraszanie, stosowanie zapor z pyłu

kamiennego i zapor wodnych. Po wybuchu w „Krolowej Luizie” zaostrzono działania prewencyjne. Drotschmann

podkreśla w konkluzji swojego raportu, że nakazano gornikom spryskiwanie głownych

chodnikow, aby usuwać nadmiar pyłu oraz surowo zakazano przybijania strzałow pyłem

węglowym, co niestety w gornośląskich kopalniach było dotąd często stosowaną praktyką,

ponieważ strzałowi byli przekonani, że daje to większą skuteczność robot. Wypadek

był rownież jedną z przyczyn powołania komisja złożonej z państwowych i prywatnych

urzędnikow gorniczych, ktora miała zbadać zagrożenie wynikające z pyłu węglowego

w gornośląskich kopalniach oraz wskazać niezbędne środki potrzebne do jego zwalczania.

Jak groźny w skutkach może stać się wybuch pyłu ostatecznie udowodniła najtragiczniejsza

katastrofa w dziejach europejskiego gornictwa, do jakiej doszło we Francji trzy

lata po wydarzeniach w Zabrzu. 10 marca 1906 roku w Courriers wybuch pyłu węglowego

wywołany najprawdopodobniej rownież robotami strzałowymi, doprowadził do wyjątkowo

groźnego pożaru i spowodował śmierć 1099 gornikow. Ich ofiara nie poszła jednak na

marne, ponieważ katastrofa we francuskiej kopalni ostatecznie rozwiała bowiem wszelkie

wątpliwości co do możliwości wybuchu samego pyłu. Po wydarzeniach w Courriers

podjęto w końcu odpowiednie badania naukowe oraz zintensyfikowano działania władz

gorniczych, zmierzające do określenia odpowiednich aktow prawnych, ktore nakazywały

zmiany w organizacji służb ratownictwa gorniczego i w jego wyposażeniu, a także ustalenie

szczegołowych przepisow bezpieczeństwa, obowiązujących podczas prowadzenia

pod ziemią szczegolnie niebezpiecznych prac, zwłaszcza takich jak roboty strzałowe.

Na Śląsku w 1907 roku zorganizowano Centralną Stację Ratownictwa Gorniczego

(poźniej przemianowaną na Gornośląską Centralną Stację Ratownictwa Gorniczego

i Gornośląską Sztolnię Doświadczalną) oraz ogłoszono 1 lipca tego roku we Wrocławiu

odpowiednie, dwujęzyczne rozporządzenie: „Rozporządzenie policji gorniczej dotyczące

się zwalczania niebezpieczeństw z pyłu węglowego w kopalniach węgli w obwodzie

zarządu Krolewskiego Wyższego Urzędu Gorniczego we Wrocławiu”. Rozporządzenie

wydane zostało na podstawie Powszechnego Prawa Gorniczego z 1865 roku i uzupełniało

oraz doprecyzowywało przepisy zawarte w rozporządzeniach z 1900 i 1904 roku.

Nowe rozporządzenie zakazywało m.in. „ładunek obwinięty w papier lub inne materiały

włożyć do dziur wywierconych”, a nakazywało z kolei dokładne oczyszczenie „dziur

wiertniczych” z pyłu i jego uprzątnięcie z najbliższego otoczenia, a także nakładało na

sztygarow oddziałowych obowiązek troszczenia się o to, aby „z wszystkich strekow

węgle i pył węglowy zawsze jak najprędzej były usunięte; na węglach pokazujących się

w strekach szyny tylko wtedy były położone, jeżeli sol (Sohle) materiałem niepalnym (rajmowką,

bergami, itp.) jest wyłożonym”. Ponadto właściciele kopalń musieli wyposażyć

je w „przyrządy do sikania” i zapewnić odpowiednie środki finansowe na ich utrzymanie

w należytym stanie (Rozporządzenie…, 1907).

Działania te nie zapobiegły co prawda całkowicie wypadkom związanym z wybuchami

pyłu węglowego, ale na pewno znacznie je ograniczyły, nie jest też wykluczone,

że ich wcześniejsze zastosowanie mogło zapobiec katastrofie w „Krolowej Luizie”,

aczkolwiek warto pamiętać, że żadne, nawet najlepsze zasady bezpieczeństwa nie mogą

ustrzec ludzi, ktorzy pod ziemią zachowują się w sposob nieodpowiedzialny. W prostych, ale przejmujących strofach poświęconych swoim kolegom, ratownikom gorniczym pisał

o tym Bogdan Ćwięk: „Kopalnia to żywioł ukryty w mroku/ to siły natury wiedzą zniewolone/(…)

Żywiołem są siły z natury wzięte,/ skryte w głębi ziemi i tam drzemiące/

Człowiek je budzi, niczym zmory poczęte/ czasem na zgubę, czasem z niego drwiące/

Walka z żywiołem wtedy się zaczyna/ o panowanie, palmę władzy pierwszeństwa/ Ten

gorą będzie, ten drugiego pokona/ kto głębiej rozpozna tajniki zwycięstwa/ Skały otaczają

świat ludzi podziemi/ w nich są trudności spiętrzone bez miary/ Spokojne władcze,

przycichłe w przestrzeni/ gdy człowiek niezbyt naruszy stan ich stary/ Lecz kiedy człowiek

w nadmiarze zuchwały/ kiedy wielce odważnie sobie poczyna/ wyzwoli siły rwące

porządek cały/ im się poddać musi, to droga jedyna” (Ćwięk, 1996).

Uwagi do tekstu

Przyczyny i przebieg katastrofy zostały zrekonstruowane na podstawie raportu „Die

Explosion auf dem Koniglichen Steinkohlenbergwerk Konigin Luise zu Zabrze am

2. April 1903”. Zeitschr. fur des Berg-, Hutten- und Salinen-Wesen im Preussischen Staate

(Verlag von Wilhelm Ernst & Sohn, Berlin 1903), przekład K. Paruzel. Autorzy niniejszego

opracowania składają w tym miejscu podziękowania Panu T. Bugajowi z ZKWK

„Guido” za życzliwe konsultowanie kwestii technicznych związanym z dawnym niemieckim

nazewnictwem gorniczym. Nazwiska podane są zawsze zgodnie z oryginalną

pisownią zastosowaną w tym raporcie. Pojawiające się rożne formy zapisu tego samego

nazwiska, np. Holaczek, Holatzek wynikają z nieustalonej w owczesnym czasie pisowni

polskich nazwisk w niemieckojęzycznych dokumentach na Gornym Śląsku.

Ilustracja do artykułu.

10.12.2016